MIASTO GNIEWU

wpis w: Film | 0

„Miasto gniewu”, reż. Paul Haggis

 

Dziś trochę myśli o gniewie.

 

Jakie mam strategie na radzenie sobie z gniewem? Czy walka ze złością, z gniewem przynosi oczekiwane efekty?

  • mogę odsuwać od siebie myśli, które złoszczą, ale doświadczenie pokazuje, że one wracają z większą siłą
  • mogę upychać złość gdzieś w kącie, ale poczucie krzywdy dalej noszę i przyjdzie moment, że wygarnę wszystko
  • mogę wybuchać złością, ale czuję się wtedy upokorzona, znów dałam się sprowokować, złość nic nie zmieniła
  • wywiązała się tylko kłótnia i odchodzę jeszcze bardziej poruszona i zraniona
  • mogę trwać w złości, ale to ją tylko podsyca, dodaję drewna do ogniska, które coraz bardziej płonie, ogarniając większy we mnie obszar
  • mogę wypierać nieprzyjemne sytuacje, ale konsekwencje zostają- smutek, dolegliwości fizyczne, depresja, poczucie bezsilności…

 

Gniew odsuwa mnie od celów, wartości. Mam myśli skupione na osobie, która mnie skrzywdziła, chcę wyrównać rachunki. Gniew niszczy mnie samą. Nie mogę iść do przodu, ciągle coś mnie zatrzymuje. Tracę swój punkt odniesienia. Dlaczego tak jest, że, gdy rozgniewa mnie jakaś osoba w pracy, to krzyczę na domowników?

Bo złość rozlewa się na różne obszary życia. Przeżywany gniew może wpływać na samopoczucie fizyczne: problemy z żołądkiem, napięcia w okolicy karku, ból głowy…

 

Czy zatem chcę dalej trwać w złości?

 

Czy grałeś kiedyś w szachy?

Żeby rozegrać partię trzeba z dystansem popatrzeć na planszę, która jest przed Tobą- patrząc na różne figury.

Żeby zobaczyć, co się kryje za gniewem trzeba stać się takim obserwatorem siebie samego, stanąć z boku. Zobaczyć z dystansu uczucia, myśli, które są w nas w danym momencie.

Czas oddzielić siebie, swoją osobę od pojawiających się uczuć. To nie jest tak, że uczucia to „ja”. Mogę w wyobraźni oddzielić siebie, spojrzeć na uczucia, myśli. Nadać im konkretny kształt- inny uczuciom, inny myślom, nazwać je. Oddzielenie siebie od przeżywanych uczuć, od pojawiających się myśli pokazuje, że nie jestem zamknięta w kręgu tych myśli i uczuć, ale, że moje prawdziwe „ja” jest ponad tymi doświadczeniami. Mogę być niezmiernie otwarta, a nie uwięziona w schematach swojego myślenia, w uczuciach, które akurat dziś są, jutro odejdą. Miotająca się pomiędzy nimi.

 

Pomocne będzie również na początku uznanie, że źródło gniewu jest we mnie samej. Zachowanie innej osoby może poruszyć drażliwe struny we mnie. Warto spojrzeć na uczucie złości, jakie się pojawia i pomyśleć, co dana sytuacja, dana osoba we mnie poruszyła. Gdy np. ktoś mnie krytykuje, złoszczę się, nie zgadzam na takie słowa. Ale złość odwraca mnie od moich przeżyć, które są głębiej.

Czego złość dotyka? Poczucia niskiej wartości? Poczucia wstydu? Poczucia strachu?

Mogę oceniać osobę i reagować gwałtownie, ale to nie zmieni, tego co jest we mnie. Przekieruję tylko swoją uwagę. Kiedy zacznę skupiać się na ocenie osoby, która mnie skrzywdziła, to zaczynam się zapędzać w wir gniewu. Żeby się zatrzymać, warto zadać sobie pytanie: jakie myśli się we mnie pojawiają? Często są to myśli w kategorii dobry/zły. Często też zakładam intencję, że osoba świadomie i celowo mnie zraniła. A może się mylę? A może jest tak, że jestem tak wrażliwa na swoim punkcie, że wiele zachowań odbieram jako atak na siebie?

 

Autorzy książki „O złości inaczej” pokazują, że odważną decyzją i paradoksalnie nie pasywną, jest akceptacja złości.

„Zamiast walczyć z niechcianymi, nacechowanymi złością myślami i uczuciami, powinieneś podejść do nich z życzliwością i łagodną uwagą, powinieneś po prostu pozwolić im istnieć w tobie, nie próbując ich tłumić, zmieniać, ani w żaden inny sposób wpływać na nie”.

Według nich do akceptacji prowadzą 4 kroki:

  1. Uznanie swojej złości
  2. Zaakceptowanie sytuacji (trzeba zaakceptować sytuację jaka jest i wziąć odpowiedzialność za to, co możesz zmienić)
  3. Identyfikacja bólu, obaw i sądów (to rozpoznawanie tego, co stanowi paliwo dla złości, bólu i osądów, by pozwolić im spokojnie odejść)
  4. Reagowanie przebaczeniem i współczuciem (trzeba zająć się tym, co złość pomaga chronić- ból i cierpienie i wyjść im naprzeciw z akceptacją i współczuciem)

 

Sama mierzyłam się z akceptacją uczucia. W takim momencie, nie łatwym, gdy uczucie jest trudne do zniesienia, doświadczyłam siły. Zrozumiałam, że nie jestem bierna, ale mogę wybierać- czy iść za emocją i reagować impulsywnie, czy zgodzić się na nią, choć może to boleć, nawet fizycznie.

 

Co się dzieje, gdy nie akceptujemy złości?

Przeżywamy ogromny dyskomfort, odczuwamy frustrację, fundujemy sobie cierpienie emocjonalne. Zatem, czy nie warto ćwiczyć się w akceptacji? Nawet jeśli początki są trudne.

 

Niekiedy gniew jest usprawiedliwiony, gdy trzeba bronić swoich praw, można to zrobić w sposób spokojny, ale stanowczy, bez agresji. Jednak domaganie się stale swoich praw może prowadzić do pewnych zawirowań. Ważna jest roztropność.

 

Wilfrid Stinnisen w książce „Noc jest mi światłem”, wskazuje jeszcze inną drogę. Gdy ktoś próbuje mnie zranić swoim słowem, a ja nie odpowiadam na to gniewnie, to nie dlatego, że okazuję się słaba, że boję się, wycofuję, ale dlatego, że znam swoją wartość i wiem, że druga osoba nie jest w stanie mi jej odebrać. Więcej, wtedy właśnie łatwiej mi spojrzeć na drugą osobę widząc w niej człowieka, który tak samo jak ja doświadcza zranień. Mogę zobaczyć w niej osobę, która straciła swoje możliwości, swoje szanse, która w głębi musi być osobą bardzo smutną i samotną. Gdy nie reaguję w sposób agresywny na zachowanie, które ma mnie sprowokować, zranić, to osoba odejdzie z niczym, nie osiągnie tego, co chciała-  nie doprowadzi do konfliktu. W pozornej słabości okazuje się moja siła, która wypływa z przyjęcia samej siebie. Być może takie moje zachowanie pobudzi osobę, która mnie raniła, do przemyśleń, bo nie spodziewała się takiej reakcji.

Gdy widzimy swoje błędy i winy stajemy się bardziej wyrozumiali wobec błędów i win innych osób.

 

Moja siostra dzieli się myślą: gniew przykrywa naszą bezsilność i brak akceptacji. Chcemy, by było inaczej, niż jest i nie umiemy się pogodzić z tym, co jest. Ciągle sami robimy z siebie punkt odniesienia dla wszystkiego, co poznajemy, osądzamy. Bo mamy swoje pragnienia, wyobrażenia, wiemy jak powinno być, jacy inni powinni być, a jeśli to nie spełnia naszych oczekiwań, to się frustrujemy. Wtedy albo chcemy wszystko zmieniać i dopasowywać do siebie, albo popadamy w bezsilność i stajemy się zgorzkniali i sfrustrowani. I pełni gniewu. A my, tzn. „moje ja” (czyli moje: „chcę”, „lubię”)  wcale nie jest w centrum wszystkiego i nie może być punktem odniesienia. Musimy przejść rewolucję kopernikańską, czyli uznać, że nie wszystko kręci się wokół mnie i mojego „ja”, ale, że to „ja” jestem ziemią, która ma krążyć wokół słońca: czyli wobec Kogoś większego ode mnie, wobec Boga, którego zdanie i osądy są najważniejsze.

 

I dalej mówi: To prawdziwe szczęście zejść z tego podestu, na którym się stało i stanąć w szeregu razem z innymi. Poczuć się częścią świata, częścią wspólnoty, małym elementem, który nie jest sam dla siebie wszystkim, i który sobie chce wszystko podporządkować, ale który jest podporządkowany Bogu i przez to odnajduje właściwe sobie miejsce. Jest niezastąpioną częścią w całości.

 

Uznanie swojego miejsca i swojej wartości, która jest niczym niezagrożona, bo nie może być zniszczona, daje spokój i sprawia, że umiemy akceptować inność, nieprzewidywalność, bo nie mam nierealnych wyobrażeń i oczekiwań. Staję się wtedy łagodny wobec siebie, innych i rzeczywistości.

 

Kiedy jestem zadowolony z tego miejsca, które mam, to przestaję patrzeć na drugą osobę zazdroszcząc jej. Moje pragnienia często są przesiąknięte chęcią posiadania, gdy widzę, że ktoś więcej ma, to zazdroszczę. Zobaczyć swoje miejsce, zaakceptować je, przyjąć to doświadczyć radości i przestać niepokoić się innymi.

 

Czasem zejście z piedestału może wiązać się z trudnym dla nas przeżyciem, bo pozbywamy się tego, co uważaliśmy za swoje- swoje miejsce, swoje „ja”. To pewna strata, tracimy przywiązanie do swojego spostrzegania świata przez pryzmat naszych wyobrażeń, pragnień. Czasem zdaje się, że grunt usuwa się spod nóg, gdy tracimy coś, co tak długo pielęgnowaliśmy. Może to być trudne i bolesne, ale prowadzi do wyzwolenia z iluzji, że jesteśmy centrum świata, że nasze postrzeganie jest jedynie słuszne. To opuszczanie tego, co dotychczas uważaliśmy za prawdziwe „ja”, porzucanie wciąż na nowo naszych wyobrażeń, naszego przywiązania do tego, co jest produktem naszych własnych myśli. To czynienie z siebie pewnej przestrzeni. Życie w iluzji jest cierpieniem, bo ciągle walczymy o podtrzymanie tej iluzji, bo ciągle bronimy dostępu do prawdy o sobie, ciągle żyjemy w pogotowiu, niespokojni, ciągle jesteśmy nie tacy jacy chcielibyśmy być i inni są nie tacy, jakimi chcielibyśmy ich widzieć. Otwieranie na rzeczywistość może być niełatwe, ale przynosi pokój i szczęście. Terapia jest takim otwieraniem na rzeczywistość.

 

Chętnie dzielę się z Wami ćwiczeniem zaproponowanym przez siostrę. I muszę Wam powiedzieć, że gdy sama zastosowałam to ćwiczenie, to gniew szybko ustąpił, bo pojawiło się we mnie rozbawienie z mojego dzieła i uczucia, które wcześniej dominowały zaczęły słabnąć. Właściwie stało się tak, że pomyślałam: bez sensu się gniewam, „robię widły z igły”.

Powodzenia:

Myślę, że w pracy z gniewem pomaga uczenie się dystansu do siebie, do innych, do sytuacji.

Ćwiczenie na nabranie dystansu:

Wyobraź sobie coś, co Cię frustruje i co budzi Twój gniew.

Spróbuj to namalować w wyobraźni (albo realnie).

Zrób z tego obraz z możliwie dużą ilością szczegółów.

Obraz, który się stworzy trzeba „zamalować” szerokimi i długimi ruchami pędzla z farbą. To jest bardzo ważne- sam ruch. Nie chodzi o to, by obraz zniknął pod warstwą farby, ale o ruch zamalowywania. Skupiaj się podczas tego malowania nie tyle na tym, co malujesz, co na ruchach pędzla i na farbie, bądź na ruchu kredek i ich barwie. Ważne są łagodne, posuwiste, szerokie ruchy pędzlem obejmujące całą sytuację. Zamalowuj ten obraz, sytuację, osobę, tak długo, aż poczujesz spokój i radość.

Potem, gdy skończysz, odsuń się od tego obrazu i pooglądaj go z różnych stron, odległości i pod rożnym kątem.

Uśmiechnij się do swojego dzieła i „wyjdź” z pracowni. Patrz z uśmiechem na swoje dzieło ?. To bardzo pomaga w łagodnym spojrzeniu na denerwującą sytuację.

 

Wersja skrócona ćwieczenia: kiedy coś/ktoś mnie denerwuje, to od razu w myślach biorę pędzel z kolorową farbą i szerokimi ruchami w myślach maluję po danej osobie, sytuacji. I to mi pomaga nabrać dystansu i łagodności.

 

Zdjęcie: źródło- https://kultura.onet.pl/film/wiadomosci/miasto-gniewu-galeria/pnwd1le

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *